Junípero Serra, założyciel misji, które były pierwszymi osadami cywilizowanych mężczyzna w Kalifornii, urodził się 24 listopada 1713 roku na Majorce, części królestwa Hiszpanii. W wieku szesnastu lat został mnichem zakonu św. Franciszka i otrzymał nowe imię Junípero został następnie zastąpiony jego chrzcielnym imieniem Miguel José. Po wstąpieniu do klasztoru odbył studia kolegialne, a zanim uzyskał stopień doktora, został mianowany wykładowcą filozofii. Stał się znanym kaznodzieją i często był zapraszany w tym charakterze do większych miast na swojej rodzinnej wyspie.
Junípero miał trzydzieści sześć lat, kiedy postanowił zostać misjonarzem w Nowym Świecie. W 1749 r. Przekroczył ocean w towarzystwie wielu franciszkanów, wśród nich kilku, którzy potem przybyli z nim do Kalifornii. Pozostał tylko przez krótki czas w mieście Meksyk i wkrótce został wysłany jako misjonarz do Indian w Sierra Madre, w dystrykcie znanym obecnie jako stan San Luis Potosi. Spędził tam dziewięć lat, a następnie wrócił do miasta Meksyk, gdzie przebywał przez siedem lat, w klasztorze San Fernando.
W 1767 r., gdy miał pięćdziesiąt cztery lata, został wyznaczony na szefa misji, które miały zostać ustanowione w Górnej Kalifornii. Przybył do San Diego w 1769 r. I poza jedną podróżą do Meksyku spędził tutaj resztę swojego życia. Zmarł w Misji Karmelu, niedaleko Monterey, 28 sierpnia 1784 w wieku siedemdziesięciu jeden lat.
Nasza wiedza o jego charakterze pochodzi prawie wyłącznie z jego biografii Palou, który również pochodził z Majorki, a jego uczniem był brat franciszkanin Monk Atlantyk z nim był jego współpracownikiem w collegeu San Fernando, jego towarzyszem w wyprawie do Kalifornii, jego następcą w Prezydium Misji Starej Kalifornii, jego podwładnym później w Nowej Kalifornii, jego towarzyszem na łożu śmierci, i jego najbliższy przyjaciel od czterdziestu lub więcej lat. W tych okolicznościach Palou miał prawo rejestrować życie swojego nauczyciela i przełożonego.
Junípero Serra, jak stwierdzamy bezpośrednio i wnioskowo o jego charakterze w jego biografii, był człowiekiem, dla którego jego religia była wszystkim. Wszystkim jego działaniom kierowała zawsze obecna i dominująca idea, że życie jest krótką próbą, drżeniem między wiecznym zatraceniem z jednej strony a zbawieniem z drugiej. Ziemia sama w sobie nie sprawiała mu radości. Jego dusza nie uznała tego życia za swój dom. Odwrócił się z niechęcią od prawie wszystkich źródeł przyjemności, którymi zachwyca się wytworne społeczeństwo naszych czasów. Jako mnich w dzieciństwie wyrzekł się radości miłości i atrakcji kobiecego towarzystwa. Rozmowa o jego własnej płci nie była źródłem rozrywki. Zwykle był poważny. Śmiech był niezgodny z straszliwymi obowiązkami jego egzystencji w okresie próbnym. Nie ma o nim żadnych żartów ani jowialnych działań. Nie lubił żadnych radosnych książek. Sztuka czy poezja nigdy nie służyły mu do wyostrzenia rozumu, rozjaśnienia ducha czy ukojenia zmęczonych chwil. Słodkie wiersze pobożne Fray Luisa de Leona i delikatny humor Cervantesa, pomimo doskonałej pobożności obu, były dla niego równie obce. Nie wiedział nic o nauce i filozofii, która sto lat temu wrzuciła do fermentacji wszystkie oświecone narody. Prawa człowieka i narodziny chemii nie odciągnęły jego nieruchomego spojrzenia od innego świata, który stał się stałym przedmiotem jego kontemplacji.
Nie wystarczyło mu powstrzymanie się od pozytywnej przyjemności; uważał za swój obowiązek zadawanie sobie gorzkiego bólu. Jadł mało, unikał mięsa i wina, preferował owoce i ryby, nigdy nie narzekał na jakość swojego jedzenia ani nie starał się, aby było bardziej pikantne. Często wiązał się linami, czasem drucianymi; miał w zwyczaju bić się kamieniami w pierś i czasami przykładał do piersi płonącą pochodnię. Robił to podczas głoszenia lub pod koniec swoich kazań, mając na celu, jak mówi jego biograf, „nie tylko ukaranie siebie, ale także skłonienie słuchu do pokuty za własne grzechy.”
Tłumaczymy następujący incydent, który miał miejsce podczas kazania, które wygłosił w Meksyku, dokładna data i miejsce nie są podane: –
„ Naśladując jego pobożnego San Francisco Solano , wyciągnął łańcuch i pozwolił, by jego nawyk opadł poniżej ramion, po wezwaniu słuchacza do pokuty, zaczął bić się tak okrutnie, że wszyscy widzowie byli poruszeni do łez, a jeden mężczyzna wstał spomiędzy nich, poszedł z całym pośpiechem podszedł do kazalnicy i zdjął łańcuch od pokutującego ojca, zszedł z nim na podium prezbiteria i idąc za przykładem czcigodnego kaznodziei, obnażył się do pasa i zaczął publicznie pokutować, mówiąc łzami i szlochami, „Jestem grzesznikiem, niewdzięcznym Bogu, który powinien pokutować za moje liczne grzechy, a nie ojcem, który jest święty”. Tak okrutne i bezlitosne były ciosy, że w oczach wszystkich ludzie, upadł, przypuszczali, że nie żyje. Tam udzielono mu ostatniego namaszczenia i sakramentu, a wkrótce potem umarł. Możemy wierzyć z pobożną wiarą, że ta dusza cieszy się obecnością Boga. ”
Serra i jego biograf nie przyjęli doktryny protestanckiej, że nie było cudów od wiek apostolski. Wyobrażali sobie, że moc, którą posiadali główni uczniowie Jezusa, została odziedziczona przez ówczesnych kapłanów katolickich i widzieli cuda, kiedy ich współcześni duchowni, tacy jak Conyers, Middleton i Priestly, nie widzieli niczego poza naturalnymi błędami. Palou nagrywa następującą historię z niekwestionowaną wiarą: –
„Kiedy podróżował z grupą misjonarzy przez prowincję Huasteca, wielu mieszkańców wioski nie poszło usłyszeć tego słowa Boga w pierwszej wiosce, w której się zatrzymali; ale ledwie ojcowie opuścili to miejsce, gdy nawiedziła je epidemia, która porwała sześćdziesięciu wieśniaków, z których wszyscy, jak pisał wikary tego miejsca do wielebnego ojca Junípera, byli osobami, które nie poszły wysłuchać misjonarzy. Plotka głosząca, że epidemia wyjechała za granicę, ludzie w innych wioskach byli niezadowoleni z powodu przyjęcia misjonarzy przez swoich wikariuszy; ale kiedy usłyszeli, że umierali tylko ci, którzy nie słuchali kazań, stawali się bardzo punktualni, nie tylko wieśniacy, ale i ludność wiejska mieszkająca na ranczo odległych o wiele mil.
„Gdy ich apostolska praca dobiegła końca, byli w drodze powrotnej, a pod koniec kilkudniowej podróży, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, nie wiedzieli, gdzie spędzić noc, i uważali to za pewne że muszą spać na równinie. Myśleli o tym, gdy zobaczyli przy drodze dom, do którego poszli i poprosili o nocleg. Znaleźli czcigodnego mężczyznę z żoną i dzieckiem, który przyjął ich z wielką życzliwością i uwagą oraz dał im kolację. Rankiem Ojcowie podziękowali gospodarzom i żegnając się, ruszyli dalej. Po przejściu niewielkiej odległości spotkali kilku muletów, którzy zapytali ich, gdzie spędzili noc. Kiedy miejsce zostało opisane, mułowcy oświadczyli, że nie ma takiego domu ani rancza w pobliżu drogi ani w obrębie wielu lig. Misjonarze przypisywali Boskiej Opatrzności przychylność tej gościnności i bez wątpienia wierzyli, że tymi zastępami byli Jezus, Maryja i Józef, odzwierciedlając nie tylko porządek i czystość domu (choć biednego) oraz serdeczną życzliwość, z jaką oni został przyjęty, ale także o niezwykłym pocieszeniu wewnętrznym, jakie tam odczuły ich serca. ”
Przekonanie religijne Serry znalazło w nim odpowiednią konstytucję psychiczną. Był zrównoważony, umiarkowany, posłuszny, gorliwy, uprzejmy w mowie, pokorny i cichy. Jego kaptur nie zakrywał ani chciwości, podstępu, hipokryzji ani dumy. nie kłócił się i nie miał wrogów. Chciał zostać mnichem i był jednym w szczerości. Prawdopodobnie niewielu zbliżyło się do idealnej doskonałości życia mnichów niż on. Nawet ci, którzy myślą, że popełnił wielkie błędy w ocenie natury egzystencji i obowiązków człowieka wobec społeczeństwa, muszą podziwiać jego poważny, uczciwy i dobry charakter. Alta California
31 października 1862 r.